15 listopada 2015 roku – wpisujemy tę datę do Radomskiej Kroniki Biegowej i dodajemy przy niej notkę, że była to 10 edycja Radomskiego Maratonu Trzeźwości i że ten jubileusz zakończył jednocześnie cykl jesiennego biegania nad zalewem Borki. Zamykamy pewien rozdział i jest to dobry moment na wspomnienia…
[wpcol_3quarter id=”” class=”” style=””]
Pamiętam 5 jego edycję, która wówczas była rozgrywana 4 grudnia. To był mój pierwszy poważny bieg w rodzinnym mieście po powrocie z Warszawy. Namówił mnie do startu przyjaciel ze studiów, mieszkaniec Lublina. Aura tego dnia była zimowa, biegliśmy po śniegu. Pamiętam swoje wątpliwości czy uda mi się przyzwoicie zaprezentować (miałem na myśli osiągnięcie czasu poniżej 2 godzin). Tego dnia ja biegłem półmaraton, a Marcin biegnąc maraton asystował mi i czuwał nad utrzymaniem właściwego tempa. Oba biegi miały start o tej samej porze. Czułem się niezmiernie dumny osiągając czas o 2 minuty lepszy od zakładanego rezultatu. Jednocześnie w zdumienie wprawiło mnie, że można biec dwa razy dłuższy dystans. Moje nogi i płuca miały dosyć, a tu inni biegli dalej i wcale nie zwalniali. Czas mojego kolegi, czyli około 3h 45 min. świadczył, że drugą część biegu pokonał szybciej niż towarzysząc mi. Od tego momentu chętnie przyjeżdżał do nas na jesień na zakończenie sezonu i co ciekawe prawie za każdym razem poprawiał swoje wyniki. W ciągu tych pięciu lat muszę przyznać, że i ja zanotowałem progres osiągając w 2014 roku w półmaratonie przyzwoity czas 1h.40 min. 40 sec., a w 8 edycji decydując się nawet na to, co kiedyś wydawało mi się poza moim zasięgiem, czyli na maraton. W niedzielnym biegu historia w pewnym sensie zatoczyła koło, bo to ja przebiegłem cały bieg towarzysząc Norbertowi – trenerowi tenisowemu, który zdecydował się poszerzyć swoje sportowe horyzonty i całkiem ładnie wypadł w swoim półmaratońskim debiucie.
Takich indywidualnych historii związanych z Radomskim Maratonem Trzeźwości jest całe mnóstwo. To taki nasz lokalny bieg, w którym mamy okazję podjąć rywalizację z gośćmi i dzięki znajomości każdego kamienia na trasie nawet ich pokonać. To też okazja do zrobienia rzeczy ważnych. Ścieżki nad zalewem były już świadkami pięknych historii. Dla wielu osób bieganie było wykorzystaną szansą na przewartościowanie swojego życia. Nie bez powodu ten maraton jest nazwany maratonem trzeźwości. W dużym stopniu ten bieg jest nagrodą dla wszystkich, którym się udało uratować siebie i swoją rodzinę, mówiąc NIE nałogowi. Gratulujemy im i modlimy się, żeby wytrwali w trzeźwości.
Nie wykluczone, że ta idea biegu przyczyniała się do postawy sportowej zawodników. Na przykład, wspaniałego postępu Rafała Wojtuniaka, który w niedzielnym maratonie zajął 3 miejsce z czasem prawie 3 minut poniżej 3 godzin. To na radomskim podwórku Andrzej Połoński wreszcie złamał 3h w maratonie (zajmując 9 miejsce). To znamienne, że mimo wielu biegowych wypraw zagranicznych udało mu się to w końcu tutaj. Reprezentantem postawy wielu z biegaczy jest Andrzej Kacprzak (4 m-ce w maratonie). Nie startuje on w wielu biegach, ale jego lokalny patriotyzm sprawia, że zawsze najstaranniej szykuje formę na ten bieg i nie opuścił żadnej edycji RMT. Bieg był okazją do zrobienia postępu sportowego dla wielu osób, do kształtowania siły charakteru, do zmiany mentalności, ale nie tylko. Są osoby, które debiutem w nim chciały uczcić urodziny dziecka, które biegły w intencji wyzdrowienia swoich bliskich, były okazją wspomnienia bliskiej zmarłej osoby.
Ja bardzo bym chciał podkreślić jeszcze inny wymiar tego wydarzenia. Od momentu, gdy pierwszy raz wystartowałem w Radomskim Półmaratonie Trzeźwości do ostatniej X edycji dokonał się we mnie postęp w postrzeganiu czym jest ta impreza. Gdy biegłem w niej w 2010 roku byłem zapatrzonym w swój indywidualny wynik uczestnikiem, jak setki innych. Od tego czasu zdarzyło mi się pełnić funkcję społeczną w Stowarzyszeniu, pomagać przy organizacji biegów, wykonywać inne prace związane z działalnością organizacji. Gdy biegłem w minioną deszczową niedzielę, dostrzegałem już dużo więcej. W przeddzień zawodów mogłem się poczęstować makaronem. Ucieszyłem się na przyzwoity zestaw startowy. Wiem, że taki bieg nie pokryje się z pieniędzy pochodzących z opłat startowych i wiem, że są właściciele firm, jak prezesi TREND-GLASS, AUTO GAZ CENTRUM, czy TOMATO PIZZA którzy nigdy nie odmówią finansowego wsparcia, by mógł on dojść do skutku. Widziałem zmarzniętych wolontariuszy, którzy byli w stanie wykrzesać z siebie energię do dopingu, chętnie częstowałem się herbatą i mandarynkami przygotowanymi dla startujących. Widziałem oznakowanie trasy; wiem, że jego wykonanie to wkład czasu i pracy pana Witka, wiceprezesa Stowarzyszenia. Widziałem uśmiechniętą panią Justynę i pana Zbyszka, którzy przyjmowali i czuwali nad depozytem. Widziałem życzliwą, sprawną obsługę w biurze zawodów. Gdy przy każdym okrążeniu przebiegałem pod sceną mogłem usłyszeć dobre słowo o sobie i wielu innych od Tadeusza Kraski, który choć sam nie startował, to żył tym biegiem. Po co Ci ludzie przychodzą, poświęcają swój czas, skoro mogliby rozkoszować się swoim wolnym weekendowym dniem po ciężkim tygodniu pracy?
X Radomski Maraton Trzeźwości to „dziecko” prezesa Stowarzyszenia „Biegiem Radom!”, czyli Tadeusza Kraski i ludzi, którzy dołączyli do jego drużyny. To podczas 8 edycji RMT prezes uczcił swój piękny jubileusz – w Radomiu przebiegł swój 100 maraton. Ale to nie jest jego największe osiągnięcie. Jest nim wskrzeszenie w ludziach idei solidarności, to sprawienie, że chętnie przychodzą w deszczowy, zimny dzień i wspierają się we wspólnej zabawie. W dniu, w którym piszę relację o naszym X RMT czytałem w książce „Szczęśliwi biegają ULTRA” o podróży jej autorów do miasta Boulder w stanie Kolorado znanego z tego, że mieszka w nim wielu ludzi oddanych pasji biegania długodystansowego. Magdalena i Krzysztof Dołęgowscy, którzy tam pojechali by napisać swoją książkę są zdumieni jak wielu oryginalnych, ciekawych i pełnych pasji ludzi spotykają na swojej drodze. W Boulder, które liczy sobie około 100 tysięcy mieszkańców pełno jest 60, 70 latków aktywnych ruchowo, ciężko spotkać typowych dla USA ludzi otyłych, a w mieście funkcjonują dwa potężne markety sportowe, nie narzekające na brak klientów. Zamiłowanie do sportu jest oznaką cywilizacyjnego rozwoju. Ludzie, którym zależy na samorozwoju i podniesieniu świadomości bardzo często robią to za pośrednictwem sportu.
Coś się kończy, a coś się zaczyna. Opuszczenie zalewu na Borkach jako areny zmagań biegowych nie oznacza końca imprez biegowych na jesieni w Radomiu. Plany są ciekawe i obiecujące. Jestem wdzięczny, że Radom nie jest zaściankiem pod względem sportu amatorskiego. Dzięki takim ludziom, jak Tadeusz Kraska i wszyscy ludzie, którzy go wspierają, mamy szansę marzyć nawet o tym, żeby Radom został polskim odpowiednikiem Boulder w USA.
Michał Nowotnik
[/wpcol_3quarter] [wpcol_1quarter_end id=”” class=”” style=””][nggallery id=35][/wpcol_1quarter_end]