W Biegu Rzeźnika, uznawanym za jedną z najtrudniejszych imprez biegowych w Polsce, wystartowały dwa duety Stowarzyszenia „Biegiem Radom!”. Zaprawieni w bojach Grzegorz Lasota i Grzegorz Baćmaga ukończyli zmagania na morderczej trasie, liczącej 77,7 kilometra, na 51. miejscu, uzyskując czas 10 godzin 44 minuty. Dariusz Hernik i Artur Rudnicki-Matracki finiszowali na 301. pozycji z czasem 13 godz. 34 min. Do mety dotarło 547 par. Zwyciężyli Jakub Wiśniewski i Przemysław Sobczyk z Tatra Runing Team z czasem 7 godz. 54 min. O tym, jak wyglądał Bieg Rzeźnika oczami jedynego w tym gronie debiutanta, opowiada Artur Rudnicki-Matracki. Nasz kolega przyznaje, że gliniany medal na sznurze, który otrzymał na mecie biegu, jest najcenniejszym w jego kolekcji. [wpcol_3quarter id=”” class=”” style=””]
* Czy wcześniej biegałeś w górach?
– Może zabrzmi to dziwnie, ale był to nie tylko mój debiut w Biegu Rzeźnika, ale w ogóle debiut w biegu górskim. Wcześniej, dosłownie raz, pojechaliśmy z Darkiem Hernikiem na trening, w Góry Świętokrzyskie.
* Wiedziałeś, czego spodziewać się po Biegu Rzeźnika, czy wszystko było dla ciebie wielkim zaskoczeniem?
– Może nie było zaskoczenia, ale tak naprawdę, nie wiedziałem czego się spodziewać. Miałem jednak jakieś wyobrażenie tego biegu. Przeczytałem wiele relacji, rozmawiałem z osobami, które startowały w Biegu Rzeźnika. Nie rozpatrywałem, czy było trudniej, czy łatwiej. Było inaczej niż sobie wyobrażałem. Jedyna rzecz, jakiej się obawiałem, to kontuzja. Jakiś czas temu miałem artroskopię i zastanawiałem się, czy kolano wytrzyma. Wytrzymało, chociaż odczuwam je do dziś, mimo, że minęło ponad dwa tygodnie.
* W Biegu Rzeźnika biegnie się w parach. To ułatwia, czy utrudnia rywalizację na trasie?
– Taka jest formuła tego biegu. Na trasie, maksymalna odległość, pomiędzy zawodnikami z pary, nie może przekraczać 100 metrów. Z jednej strony bieg w parach poprawia bezpieczeństwo, bo jeden odpowiada za drugiego, ale z drugiej strony utrudnia, bo rzadko dobierają się równorzędni biegacze. Mocniejszy nadaje tempo, ale zmuszony jest czasem czekać na słabszego, który mając, mocniejszego przed sobą, jest motywowany do większego wysiłku. Psychika może nie wytrzymać presji, zwłaszcza w końcówce biegu. Trzeba się dobrze dobrać.[/wpcol_3quarter] [wpcol_1quarter_end id=”” class=”” style=””][nggallery id=26][/wpcol_1quarter_end]
* A wy, z Darkiem Hernikiem, dobrze się dobraliście?
– Wiedzieliśmy, że kluczem do sukcesu, jest zespołowe działanie. W mojej ocenie, dobrze się dobraliśmy. Darek jest bardziej doświadczony, to on „ciągnął” nas, chociaż na zbiegach, musiał czasem na mnie czekać. Nie miałem kryzysu, żadnych myśli, że nie dam rady, żeby zejść z trasy. Zrozumieliśmy, na czym polega ten bieg.
* Jak ocenisz, jako biegacz „z nizin”, trasę Biegu Rzeźnika?
– Przede wszystkim, myślałem, że będzie więcej biegania, a Bieg Rzeźnika, przypominał trening metodą Gallowaya. Mniej więcej trzy czwarte uczestników na większości podbiegów i zbiegów szła, a nie biegła. Ja również, bo nie potrafiłem biec na takich nawierzchniach. Wiedziałem, że na podbiegach, a właściwie podejściach, nie zyskam tak wiele, aby opłacało się biec. Natomiast niektóre zbiegi, były po prostu niebezpieczne. Zbiegi okazały się znacznie trudniejsze niż podejścia. Na jednym ze zbiegów, gdy spojrzałem, z dołu, na podążających za mną zawodników, u wielu widziałem ogromne, przerażone, oczy. Dodatkowo mnóstwo błota, kamieni, które nawet na pozornie płaskich połoninach, nie pozwalały biec.
* Miałeś czas podziwiać widoki?
– Piękne widoki, to jest właśnie jedna z rzeczy, których się spodziewałem. Były miejsca, w których żal było nie zrobić zdjęcia. Darek trochę się denerwował, ale gdyby, nie te zdjęcia, to pewnie nie wiedziałbym, którędy biegłem. Nie było czasu na podziwianie widoków. Widziałem głównie błoto, kamienie, czubki własnych butów i podeszwy butów osób biegnących przede mną. Cały czas trzeba było patrzeć pod nogi, aby się nie przewrócić.
* Udało się zachować równowagę przez cały dystans?
– Mnie tak, ale wiem, że Grzesiek Lasota kilka razy się przewrócił, jednak on biegł znacznie szybszym tempem. Widziałem wiele poobijanych osób, ale nikt nie narzekał, bo to nie jest bieg dla tych, co się nad sobą użalają.
* Musieliście przeprawiać się przez rwące górskie potoki?
– Pod tym względem aura była w tym roku łaskawa. Padał deszcz i to podobno dość intensywny, krótko po starcie, ale my w tym czasie biegliśmy przez gęsty las i specjalnie nam nie przeszkodził. Poziom wody w potokach był na tyle niski, że dało się je pokonać przeskakując po kamieniach, ewentualnie mocząc jedynie buty.
* Jak jesteśmy przy butach, faktycznie po Biegu Rzeźnika nadają się do wyrzucenia?
– Tak, buty nadają się do wymiany. Zniszczone, porwane, oblepione błotem. Ja zużyłem jedną parę, ale wiem, że byli tacy, którzy zmieniali buty w czasie biegu. Na trasie widziałem dziewczynę, w zupełnie nowych butach. Okazało się, że znajomi dostarczyli jej druga parę i chwilę wcześniej założyła zupełnie nowe buty, które aż biły nowością po oczach. Te drugie też zniszczyła.
* Co czułeś, gdy zbliżałeś się do mety?
– Metę, tak naprawdę widziałem zaledwie przez ostatnie 20 metrów, ale wiedziałem, że się do niej zbliżamy. Kibice krzyczeli, że jeszcze kilkaset metrów, ale okazało się, że to jeszcze kilometr. Mimo, że był to w miarę płaski i równy odcinek, po ponad trzynastu godzinach, nie mogłem pozwolić sobie na dekoncentrację. Do końca byłem skupiony na tym, aby ukończyć bieg.
* Pokonanie niemal 80 kilometrów to ogromny wysiłek, nawet dla kogoś, kto ma na koncie starty w maratonach. Byłeś kiedyś tak bardzo zmęczony jak po Biegu Rzeźnika?
– Nigdy w życiu, nie byłem tak zmęczony. Pamiętam, fragment książki o ultramaratończykach, w którym opisywano halucynacje w czasie biegu, które były efektem zmęczenia. Ja nie miałem halucynacji, ale miałem wrażenie, że mój umysł oddzielił się od ciała i biegnie obok mnie. To było niesamowite uczucie. Gdy wracaliśmy po biegu na pole namiotowe, myślałem o tych ludziach, którzy są jeszcze na trasie i jak bardzo oni muszą być zmęczeni, jeszcze bardziej niż ja. Było mi ich bardzo żal.
* Zajęliście 301. miejsce. Uważasz, że to dobry wynik?
– Prawdę mówiąc, miejsce nie ma żadnego znaczenia. Limit wynosił 16 godzin i przypuszczam, że byłbym tak samo zadowolony, gdybyśmy dobiegli w czasie 15 godz. i 59 minut. Ale z drugiej strony, jeśli wystartuje kolejny raz, prawdopodobnie będę chciał poprawić wynik. Zrobię to jednak z pasji, bo w tym biegu startują wyłącznie pasjonaci. W Biegu Rzeźnika nie ma atrakcyjnych, finansowych nagród, więc nie startują ludzie, którym zależy na nagrodach.
* Medal z Biegu Rzeźnika zajmuje w twojej kolekcji szczególne miejsce?
– Razem z mapą biegu zajmują honorowe miejsce. To najcenniejszy, obok medalu z Maratonu Warszawskiego, pierwszego mojego maratonu, medal w mojej kolekcji. Wygląda niepozornie, a nawet można powiedzieć tandetnie. Medal z gliny z sylwetkami dzików, zawieszony na sznurze. Dla mnie jest jednak bardzo cenny.